Agnieszka Kłos
.
Pożegnanie
Dla Wiesi Gołąbek nr obozowy 13174

Przeszłam obok stacji benzynowej. Auta zmęczone codzienną gonitwą odpoczywały w cieniu. Coś blaszanego w środku cykało teraz równomiernie, jednostajnie jak serce. Chciałabym je zobaczyć. Wykute w zniszczonej blaszce o kształcie dziecięcego buta, zakurzone, oblepione zastygłym, szarym błotem. Serce zaparkowanych aut, mimo że codziennie używane, wydawało mi się zniszczone i schorowane, puste, przestrzelone na wylot. W niektórych stacyjkach kiwały się monotonnie kluczyki. Z wpiętymi świętymi w kolorze wiosennych kwiatów. Metr obok rozgrzanej stacji benzynowej stał park. Kiedy tam weszłam poczułam nagły chłód i wilgoć drzew. Ptaki wrzeszczały po raz ostatni tego dnia. Zachód słońca przeżywały jak agonię. Między ciemnymi drzewami zobaczyłam prostokątne rzuty światła. Było ostre, intensywne, wyglądało jak sztuczne oświetlenie operacyjnych sal. Coś mnie tam ciągnęło. Ściągnęłam okulary przeciwsłoneczne i zatrzymałam się na skraju parku. Światło migotało w trawie. Było jak drogocenna nagroda, ciekłe złoto, indyjska przyprawa. Z oddali, tuż przy ziemi, krzyczały dzieci. Wypruwały sobie gardła zupełnie jak ptaki. To było wzruszające, ich zaangażowanie w ten kończący się dzień. Dogorywanie w takiej obłąkańczej pasji. Dzieci też były z Indii. Nagle dostrzegłam ten łuk sensu dosklepiający moje wzruszenie: stygnące auta, wyczerpane upałem, dobrotliwe, chybotliwe kosy, nieustępliwe, oszalałe dzieci, od których zacznie się wkrótce wymagać za wiele. Mówiące już dziś językiem rozpaczy. Jedynie możliwym. Zrozumiałam, że słońce nas porzuci za kilka minut i okna w Sali pełnej złota zmatowieją jakby ktoś je od środka zamknął. Nie chciałam tu zostać sama. Nałożyłam okulary i ruszyłam w stronę najpiękniej podświetlonych traw. Kątem oka zauważyłam dwa białe psy, które biegały codziennie po parku. Łaskawe, odrzucone przez niemiecki związek kynologiczny. Ćwiczyła je kobieta, którą nazywałam Księżniczką. Myślę, że nikt inny nie poświęciłby im tyle uwagi. Księżniczka miała drobne kostki wysuszonej karmy w tajemnym woreczku przy spodniach. Karmiła je jak konie, ocierając wierzchem dłoni mokre z łakomstwa pyski. Cieszyłam się, że białe psy zdążyły przebiec obok mnie jak podwójny znak szczęścia. Ruszyłam przed siebie. Trawa była miękka. Pojedyncze pasma rozstępowały się przede mną jak fale stawu. Szłam zanurzona po kostki w stokrotkach. Drzewa stały nieruchomo, tylko ich liście wirowały przy każdym moim kroku. Słońce oświetlało wyraźnie wszystkie okna do niewidzialnej Sali szpitalnej. Liczyłam, że ktoś tam na mnie czeka. Powietrze wokół gęstniało, z ziemi wydobyła się mgła jak czyjś rozgrzany oddech. Zrobiłam jeszcze krok, dwa i rozpuściłam się w ostatnim cieplejszym blasku powietrza.
Agnieszka Kłos Fot. Joanna Kłos


"Całkowity koszt wszystkiego". Okładka




Całkowity koszt wszystkiego
http://www.faceboo...
Agnieszka Kłos
http://www.faceboo...
Całkowity koszt wszystkiego
http://ritabaum.pl...
Breslau cv
http://www.faceboo...
Breslau cv
http://www.youtube...
Breslau cv
http://uczyc-sie-z...
Agniusza.blog.pl
http://agniusza.bl...
Ifigenia.blog.pl
http://ifigenia.bl...
Międzynarodowy Festiwal Opowiadania
http://opowiadanie...
Artykuły, recenzje, eseje, felietony
http://ritabaum.pl...
Wywrota.pl
http://www.wywrota...
Lampa wywiad
http://lampa.art.p...


Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie