Krzysztof Bąk
nie niosąc niczego, w dowolnym kierunku
nastawiasz pranie zaraz po moim przyjściu, a ja mówię,
patrz, te ręczniki wiją się jak szczenięta! grzmot nadchodzi
zaraz po tym, zaraz rozrośnie się rzeka i brzeg nocy złamią
wdzięczne krople. użyj wyobraźni i wytłumacz jakoś,
że schody prowadzące do ciebie nie niszczeją, że dzielnica
przyjmuje wszystkich i pozwala z sobą spać, że jednak jestem
najdalszym krewnym twojego szczęścia, który przyjechał
kupiwszy sobie bilet za niepotrzebne drobne. pod uwagę
weź zupełną niepogodę, czerstwe pieczywo i ser,
wystawione nieuważnie na suche powietrze panujące tutaj.
w miejscu, w którym oddychasz czujemy się dzisiaj czule,
dzisiaj nie rozmawiamy o zadrapaniach, siniakach,
nigdy tak naprawdę nie wierzyliśmy w ludzi,
mogących nanieść tak finezyjne wzory i nie skończyć
w pustych domach, samotnie lub w ciągłym uczuleniu
na przygarniane desperacko zwierzęta. potępiamy postoje
zbyt krótkie na małe romanse. więc siedzimy tu obok siebie
pijąc gin z tonikiem, i pozwalamy by usta powoli opanowywała
cierpkość cytryny i prawdy,
nigdy nie sądziłem, że napiszę tak – cierpkość prawdy,
lecz nie podejrzewałem także, że ujrzę cię w takim świetle,
jak w tunelu prowadzącym na płytę boiska,
w przegraną sprawę, trzyletnią kontuzję,
lub w przedziale pociągu, w którym się obudzisz
na kilka chwil przed błędem maszynisty.
więc jednak musiałem zahaczyć o twoją podróż.
ona będzie inna. przecież już od dawna
jesteśmy w jakimś ruchu – na pewno względem siebie
– i dotykane przez innych ludzi i przedmioty,
nasze ciała, nie giną.
patrz, te ręczniki wiją się jak szczenięta! grzmot nadchodzi
zaraz po tym, zaraz rozrośnie się rzeka i brzeg nocy złamią
wdzięczne krople. użyj wyobraźni i wytłumacz jakoś,
że schody prowadzące do ciebie nie niszczeją, że dzielnica
przyjmuje wszystkich i pozwala z sobą spać, że jednak jestem
najdalszym krewnym twojego szczęścia, który przyjechał
kupiwszy sobie bilet za niepotrzebne drobne. pod uwagę
weź zupełną niepogodę, czerstwe pieczywo i ser,
wystawione nieuważnie na suche powietrze panujące tutaj.
w miejscu, w którym oddychasz czujemy się dzisiaj czule,
dzisiaj nie rozmawiamy o zadrapaniach, siniakach,
nigdy tak naprawdę nie wierzyliśmy w ludzi,
mogących nanieść tak finezyjne wzory i nie skończyć
w pustych domach, samotnie lub w ciągłym uczuleniu
na przygarniane desperacko zwierzęta. potępiamy postoje
zbyt krótkie na małe romanse. więc siedzimy tu obok siebie
pijąc gin z tonikiem, i pozwalamy by usta powoli opanowywała
cierpkość cytryny i prawdy,
nigdy nie sądziłem, że napiszę tak – cierpkość prawdy,
lecz nie podejrzewałem także, że ujrzę cię w takim świetle,
jak w tunelu prowadzącym na płytę boiska,
w przegraną sprawę, trzyletnią kontuzję,
lub w przedziale pociągu, w którym się obudzisz
na kilka chwil przed błędem maszynisty.
więc jednak musiałem zahaczyć o twoją podróż.
ona będzie inna. przecież już od dawna
jesteśmy w jakimś ruchu – na pewno względem siebie
– i dotykane przez innych ludzi i przedmioty,
nasze ciała, nie giną.
♦ grochów
♦ Sterling
♦ Reżim