George Szirtes
Czerwień pompejańska


To właśnie są misteria, a to dom misteriów.
To czerwień ziemi w dole; kwiat, którego nazwy
już nie znamy, przez jakąś kobietę trzymany
w dłoni. Tutaj tancerki hulają w swym kręgu,
odgrywając coś, czego znaczenie już wcześniej
utraciliśmy z oczu. Tu są drzwi i schody,
wiodące do podziemnych komnat, przeznaczonych
sprawom, których nie będziesz zgłębiał. Tu są pieśni,
śpiewane osobliwej skali, która – wierzcie
lub nie – obraca sfery. Tutaj jest śmierć w czarnych
szatach, całych w językach płomieni i listkach,
rosnących tylko tutaj, w pogrzebanym mieście.
Tu jest pachnidło, w które oddech odziewały.
Tu jest tkanina, którą ręka zwija i tka.

A tutaj, z drugiej strony, kawiarnia z oszkloną
altaną na tarasie. Kobieta serwuje
to, co ma zaserwować. W dole rzeka, której
używa się jak ścieku: co ma być sczyszczone,
wnet sczyszczone zostanie. Oto Boulevard
Montparnasse, ludzie zjadają omlety
au jambon oraz fraise au citron. Lecz, niestety
zapominają zaraz co jedzą i za-
miast tego rozmawiają. Trudno to zapomnieć,
a łatwiej zapamiętać niż misteria, chociaż
to też jedno z nich. Lawa jak miejski ruch biegnie,
Oczy tańczą w orbitach, mkną, zwinne ogromnie,
jak planety dokoła odległego słońca,
co bije i pulsuje spod stopionych cegieł.

Czerwień oznacza szminkę. Wejście do ciągnącej
się bez końca jaskini, miejsca przemienienia
oraz rzucania cieni. Kelner rozpościera
obrus, przynosi sztućce i dania, łączące
zepsucie z oczyszczeniem. Persefona sunie
korytarzami z trawy tam, gdzie Dis ma serce.
Paolo i Franceska otwierają księgę:
najpierw się nachylają, a potem całują.
Każde jedzie na wietrze, co dmie w nich i dalej,
nad fraises i omletami, i ponad szklaneczką
czerwonego di casa - przybyło, dyskretne,
jak i kelner. Przeszklone tafle zakrywają
naraz i ukazują, lecz zmarli wciąż szepcą,
skoro ich myśl się łączy z ustami nareszcie.

Wyobraź sobie cały świat pod szkłem. Popioły
w popielniczce. Pył w urnie. Twarz na spodzie czarki,
pustą przestrzeń pomiędzy większymi pustkami
i szkło, które się pragnie stłuc, bo jest szkłem. Pomyśl,
że jednak jest prześlicznie, blask słońca schwycony
przez tę mruczącą chwilę: nic nigdy nie będzie
lepsze niż to, co teraz – mówi – a ty bierzesz
to na wiarę, gdy tak się przesuwa powoli
obok ciebie. To właśnie misterium. To dom
który go strzeże. To jest miasto pod wulkanem,
cichym niby na wieki – ale nie na wieki,
dom wina i omletów i fraises au citron
gdzie każdy może wstąpić lub zejść, gdy zapragnie,
po betonowych schodach do podziemnej rzeki

W tym wszystkim to omlety, owoce z plastrami
cytryn, rzeczy najbardziej jaskrawe i ostre,
są najlepszym wcieleniem rytuału. Owszem,
lgnie do nich popiół, ale ich baterie same
ładują się od nowa, bez końca. Być może
to jest istotą rzeczy: natura lub słowo
które ma ją oznaczać; to, co – gdy zakopią
ciało i pęknie kość pod naciskiem rzuconej
ziemi – zadrży. Czerwone oko mrugające
na danie, ślady kroków widoczne na trawie
i nagle rzucająca się upiorna głowa,
złapana w potrzask wiedzy, że też musi w końcu
umrzeć, a potem błyszczeć pod szkłem na tarasie
pompejańską czerwienią w zwyczajnych owocach.
 Syzyf
George Szirtes
fot. archiwum autora


Selected Poems, OUP, 1996
The Budapest File, Bloodaxe 2000
English Apocalypse, Bloodaxe 2001
Metro, OUP, 1998
Reel, Bloodaxe, 2004




www.georgeszirtes....
Strona autorska po angielsku


Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie