Wioletta Grzegorzewska
1 2
>> ORINOKO, 2008
Jakub Winiarski, Każda opowieść to nowe doświadczenie(ze stron Biura Literackiego):
Powiem krótko. Wygląda mi na to, że Wioletta Grzegorzewska w którymś momencie pracy nad swoją poezją przekroczyła niewidzialną, lecz wyczuwalną granicę, i jakby znalazła dla siebie i swojego dojrzałego poetyckiego głosu jeszcze więcej wolności, swobody, by wyrazić to jednostkowe doświadczenie, które jedynie ona może opowiedzieć. Powstała dzięki temu książka, Orinoko, bardziej jeszcze niesłychana, bardziej misterna niż jej zbiory wcześniejsze, także ciekawe, trudne do przeoczenia. Czytałem najnowszy tom Grzegorzewskiej już kilkakrotnie, za każdym razem usiłując znaleźć to miejsce w książce, które można by uznać za jej fundament czy rdzeń - za każdym razem bez skutku. Bez skutku, gdyż każdy wiersz w Orinoko, każde miejsce tej książki to nowa, wyrazista opowieść. I centrum. A każda opowieść to nowe doświadczenie - inicjacji w dorosłość, w tajemnicę. I zobaczyłem nagle, odpomniałem - dokonała się we mnie dzięki wierszom z Orinoko swoista i momentalna anamneza - że każda kolejna inicjacja i każda podpatrzona przez tę poetkę tajemnica to krok - jej, mój, każdego - w kierunku śmierci. Naprawdę, wciąż jeszcze, mimo tysięcy autorów i autorek, rzadko która poezja posiada właściwość tak skutecznego unaoczniania tego, co przeżyte i co nieuniknione. Dlatego właśnie spośród tych kilku książek, które moim zdaniem zasłużyły w niemal równym stopniu na wszelkie przyznawane w tym roku literackie laury, wybieram i wskazuję Orinoko Wioletty Grzegorzewskiej.
Stancja w Siemianowicach
We śnie biegnę z mamą przez Bytowski Park,
w którym wampir pochował ciocię Anię.
Tę sprawę dawno umorzyły lokalne gazety,
ale mama mruży oczy, jakby nie ufała światu.
Lecimy meandrami linii tramwajowych
i krzywych wiaduktów na dziesiąte piętro,
tam mieszkają osierocone kuzynki.
Pod blokiem termity parkują samochody,
w kolejce przed sklepem mięsnym toczą
śląską mortadelę; znikają w sztolniach.
Coś wisi w powietrzu i wchodzi do gardła.
Obraz nadchodzi
Matka bije dywany, podlewa szlauchem chodnik,
myjemy nawet listki kwiatów czule jak niemowlaka.
Wszystko lśni, gdy Obraz wchodzi z sanktuarium,
pobrudzone woskiem atłasy opierają się o próg,
tłum jak zagazowane muchy rozprasza się w sieni.
Niepojęta jest pieśń do pudła, z którego macki
madonny jak wymyte resztki pelargonii schodzą
pojedynczo na gumolit, niepojęty jest ten Obraz,
który mnie przemienia w przestraszone dziecko.
Lekcje tańca dla zaawansowanych
Potem wypadli z siedzeń, z czasu,
z torebek wysypały się plany na jutro,
chipsy o smaku przestraszonej skóry,
niedokończone zdania w telefonach,
kryształki szyby kiełkowały na twarzach,
nogi wspólne, włosy niczyje, w dłoniach
jeszcze przez chwilę zaciśnięte powietrze.
Wszystko o moim ojcu
Ojcze, synu mętnej Warty, synu Bożego Stoku,
synu śląskich akwenów i jurajskich kamionek,
wojowniku w tatarakach z bambusową bronią,
prowadzący wojny podjazdowe z piżmakami,
które odważyły się przegryzać tętnice grążeli,
kozetkowy onanizatorze, niech mnie pamięć myli,
Wędkarzu w liściu łopianu na głowie, magiku,
który czarowałeś skręta ze śliny, tytoniu, bibułki.
W dymie byłeś znawcą mitologii chrząszczy,
takich jak Tribolium destruktor żyjący w orzechach,
który niszczy w zagrożeniu swoje młode larwy,
muzykancie krzywdzący w nocy niewinne
bandżo i moje uszy wielkimi improwizacjami,
grający na liściach przed oniemiałą rodziną
piosenki Elvisa Preslya i więzienne ballady,
pszczelarzu, przenosiłeś gołymi rękami
z jabłoni do ula młode roje i karmiłeś je karmelem,
gołębiarzu, kłusowniku, mistrzu ceremonii,
przeszukiwałeś areały ażurowych kości,
zwinięte w zbożach kuropatwy nabierałeś na wnyki;
bażanty pozbawiałeś godowej maści i powietrza,
stare liliputki naciągałeś na miedziane szkielety,
czyste wnętrza kun faszerowałeś watoliną,
ojcze, którego odnalazłam, niech mnie pamięć myli,
na liście Wildsteina, który na portierni szkoliłeś
robotników, aby kasowali w datownikach karty pracy
jak chore, białe języki, odźwierniku posyłający
papier na sponiewieranie, biegający na pochody,
na zabawy, na odpusty, Don Juanie wiejski,
felczerze od wszystkich boleści, ratowałeś
moje życie psim sadłem, niech mnie pamięć myli,
królu hipochondryków umierający codziennie
na jedną z pięciuset stron Medycyny Domowej.
Niech będzie przeklęty ten sinawy zimorodek,
który wygrzebał gniazdo w twoim słabym sercu.
Wszystko o mojej babce
Córko pszenicy, niewolnico chytrej lebiody,
matko pięciu stron świata i trzech hektarów,
ostronosa żono stolarza, kochanico zduna;
pachnąca szarym mydłem królowo, w chustce
ze złotą nitką pani, z nimbem ptaków o świcie
umęczona wasalko pól, chleba naszego akuszerko,
mistrzyni polewki i żuru, opiekunko kapusty,
która zanosiłaś dojrzały sierpień do stodoły,
bono kwaśnego zaczynu w kamiennym
1 2
>>Powiem krótko. Wygląda mi na to, że Wioletta Grzegorzewska w którymś momencie pracy nad swoją poezją przekroczyła niewidzialną, lecz wyczuwalną granicę, i jakby znalazła dla siebie i swojego dojrzałego poetyckiego głosu jeszcze więcej wolności, swobody, by wyrazić to jednostkowe doświadczenie, które jedynie ona może opowiedzieć. Powstała dzięki temu książka, Orinoko, bardziej jeszcze niesłychana, bardziej misterna niż jej zbiory wcześniejsze, także ciekawe, trudne do przeoczenia. Czytałem najnowszy tom Grzegorzewskiej już kilkakrotnie, za każdym razem usiłując znaleźć to miejsce w książce, które można by uznać za jej fundament czy rdzeń - za każdym razem bez skutku. Bez skutku, gdyż każdy wiersz w Orinoko, każde miejsce tej książki to nowa, wyrazista opowieść. I centrum. A każda opowieść to nowe doświadczenie - inicjacji w dorosłość, w tajemnicę. I zobaczyłem nagle, odpomniałem - dokonała się we mnie dzięki wierszom z Orinoko swoista i momentalna anamneza - że każda kolejna inicjacja i każda podpatrzona przez tę poetkę tajemnica to krok - jej, mój, każdego - w kierunku śmierci. Naprawdę, wciąż jeszcze, mimo tysięcy autorów i autorek, rzadko która poezja posiada właściwość tak skutecznego unaoczniania tego, co przeżyte i co nieuniknione. Dlatego właśnie spośród tych kilku książek, które moim zdaniem zasłużyły w niemal równym stopniu na wszelkie przyznawane w tym roku literackie laury, wybieram i wskazuję Orinoko Wioletty Grzegorzewskiej.
Stancja w Siemianowicach
We śnie biegnę z mamą przez Bytowski Park,
w którym wampir pochował ciocię Anię.
Tę sprawę dawno umorzyły lokalne gazety,
ale mama mruży oczy, jakby nie ufała światu.
Lecimy meandrami linii tramwajowych
i krzywych wiaduktów na dziesiąte piętro,
tam mieszkają osierocone kuzynki.
Pod blokiem termity parkują samochody,
w kolejce przed sklepem mięsnym toczą
śląską mortadelę; znikają w sztolniach.
Coś wisi w powietrzu i wchodzi do gardła.
Obraz nadchodzi
Matka bije dywany, podlewa szlauchem chodnik,
myjemy nawet listki kwiatów czule jak niemowlaka.
Wszystko lśni, gdy Obraz wchodzi z sanktuarium,
pobrudzone woskiem atłasy opierają się o próg,
tłum jak zagazowane muchy rozprasza się w sieni.
Niepojęta jest pieśń do pudła, z którego macki
madonny jak wymyte resztki pelargonii schodzą
pojedynczo na gumolit, niepojęty jest ten Obraz,
który mnie przemienia w przestraszone dziecko.
Lekcje tańca dla zaawansowanych
Potem wypadli z siedzeń, z czasu,
z torebek wysypały się plany na jutro,
chipsy o smaku przestraszonej skóry,
niedokończone zdania w telefonach,
kryształki szyby kiełkowały na twarzach,
nogi wspólne, włosy niczyje, w dłoniach
jeszcze przez chwilę zaciśnięte powietrze.
Wszystko o moim ojcu
Ojcze, synu mętnej Warty, synu Bożego Stoku,
synu śląskich akwenów i jurajskich kamionek,
wojowniku w tatarakach z bambusową bronią,
prowadzący wojny podjazdowe z piżmakami,
które odważyły się przegryzać tętnice grążeli,
kozetkowy onanizatorze, niech mnie pamięć myli,
Wędkarzu w liściu łopianu na głowie, magiku,
który czarowałeś skręta ze śliny, tytoniu, bibułki.
W dymie byłeś znawcą mitologii chrząszczy,
takich jak Tribolium destruktor żyjący w orzechach,
który niszczy w zagrożeniu swoje młode larwy,
muzykancie krzywdzący w nocy niewinne
bandżo i moje uszy wielkimi improwizacjami,
grający na liściach przed oniemiałą rodziną
piosenki Elvisa Preslya i więzienne ballady,
pszczelarzu, przenosiłeś gołymi rękami
z jabłoni do ula młode roje i karmiłeś je karmelem,
gołębiarzu, kłusowniku, mistrzu ceremonii,
przeszukiwałeś areały ażurowych kości,
zwinięte w zbożach kuropatwy nabierałeś na wnyki;
bażanty pozbawiałeś godowej maści i powietrza,
stare liliputki naciągałeś na miedziane szkielety,
czyste wnętrza kun faszerowałeś watoliną,
ojcze, którego odnalazłam, niech mnie pamięć myli,
na liście Wildsteina, który na portierni szkoliłeś
robotników, aby kasowali w datownikach karty pracy
jak chore, białe języki, odźwierniku posyłający
papier na sponiewieranie, biegający na pochody,
na zabawy, na odpusty, Don Juanie wiejski,
felczerze od wszystkich boleści, ratowałeś
moje życie psim sadłem, niech mnie pamięć myli,
królu hipochondryków umierający codziennie
na jedną z pięciuset stron Medycyny Domowej.
Niech będzie przeklęty ten sinawy zimorodek,
który wygrzebał gniazdo w twoim słabym sercu.
Wszystko o mojej babce
Córko pszenicy, niewolnico chytrej lebiody,
matko pięciu stron świata i trzech hektarów,
ostronosa żono stolarza, kochanico zduna;
pachnąca szarym mydłem królowo, w chustce
ze złotą nitką pani, z nimbem ptaków o świcie
umęczona wasalko pól, chleba naszego akuszerko,
mistrzyni polewki i żuru, opiekunko kapusty,
która zanosiłaś dojrzały sierpień do stodoły,
bono kwaśnego zaczynu w kamiennym
♦ Lektorzy
Wioletta Grzegorzewska, 2012
fot. Piotr Dłubak
fot. Piotr Dłubak
Orinoko, Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej, 2008
Wyobraźnia kontrolowana, Wydawnictwo WSP, Częstochowa 1998
Parantele, Wydawnictwo Bulion, Częstochowa 2003
Inne obroty, Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza” Toronto-Rzeszów 2010, red. Edward Zyman, praca na okładce oraz rysunki z cyklu "Unnatural Death" Pola Dwurnik.
Pamięć Smieny/ Smena's Memory, wiersze przeł. Marek Kazmierski, Off-Press, Londyn 2011, oprac. graficzne Tomasz Wysota, praca na okładce Ryszard Mamis.
mój blog:
http://pamiec-smeny.blogspot.com/
Wiersze w najnowszym numerze Kofeiny, nr 06, 2011
http://issuu.com/kofeina/docs/kofeina06
W maju b.r. nakładem wydawnictwa Li-TWA, Częstochowska Biblioteczka Poetów i Prozaików ukazał się mój arkusz poetycki pt. "Ruchy Browna".
W grudniu w wydawnictwie Off_Press w Londynie ukazał się dwujęzyczny wybór wierszy "Pamięć Smieny".
Tutaj można zamawiać "Inne obroty":
http://www.polskifunduszwydawniczy.ca/sections.php?id=5
http://fraza.univ.rzeszow.pl/biblioteka_05-11.php
Wiersze w ArtPapierze
http://artpapier.com/?pid=2&cid=17&aid=2693
W Dodatku Kulturalnym nowojorskiego Nowego Dziennika ukazał się wywiad "Swąd zwęglonych piór wchodzi pod skórę", w którym rozmawiam z Edwardem Zymanem m.in. o poezji, duchach, vilanelach.
Dwa wiersze opublikowały "Zeszyty Literackie" - nr 111.
Kilka wierszy z cyklu "W tysiącu i jednym kawałku" ukazało się w 8. numerze Magazynu Artystyczno -Literackiego "Arterie"
http://pamiec-smeny.blogspot.com/
Wiersze w najnowszym numerze Kofeiny, nr 06, 2011
http://issuu.com/kofeina/docs/kofeina06
W maju b.r. nakładem wydawnictwa Li-TWA, Częstochowska Biblioteczka Poetów i Prozaików ukazał się mój arkusz poetycki pt. "Ruchy Browna".
W grudniu w wydawnictwie Off_Press w Londynie ukazał się dwujęzyczny wybór wierszy "Pamięć Smieny".
Tutaj można zamawiać "Inne obroty":
http://www.polskifunduszwydawniczy.ca/sections.php?id=5
http://fraza.univ.rzeszow.pl/biblioteka_05-11.php
Wiersze w ArtPapierze
http://artpapier.com/?pid=2&cid=17&aid=2693
W Dodatku Kulturalnym nowojorskiego Nowego Dziennika ukazał się wywiad "Swąd zwęglonych piór wchodzi pod skórę", w którym rozmawiam z Edwardem Zymanem m.in. o poezji, duchach, vilanelach.
Dwa wiersze opublikowały "Zeszyty Literackie" - nr 111.
Kilka wierszy z cyklu "W tysiącu i jednym kawałku" ukazało się w 8. numerze Magazynu Artystyczno -Literackiego "Arterie"