Jakub Winiarski
 << 1
2 Intymne porady chińskich mistrzów... (rozdz. XII "Kroniki widzeń złudnych"; fragment)
misteriom. Seks to nie pantomima.
– Ale...
– Żadnego ale – byłem już dobrze wściekły. – Podobam ci się?
– No tak.
– To weź się rozbierz i chodź tu.
Nic z tego. Siedziała metr dalej w fotelu, w szlafroku frotte rozchylonym, bardzo kuszącym i patrzyła na mnie ze smutkiem, jakby chciała powiedzieć:
– Nie tak to zaplanowałam.
Jak miałem jej wytłumaczyć, że seks to seks i nic więcej? Jak miałem wybić jej z głowy nefryty i anemony? Z drugiej jednakże strony, sam też nie umiałem się przemóc i kiedy zmuszałem się wreszcie, by w chwili intymnej i słodkiej wyszeptać te właśnie słowa, na które tak gorąco czekała, dopadał mnie chichot szatański i śmiałem się niczym szatan. Diabelskim chichotem niszczyłem napięcie, intymność i aurę.
– Przepraszam – mówiłem zawsze – naprawdę nie mogę się nie śmiać. Nie mogę mówić do ciebie „uwielbiam twoją jaspisową komnatę”, bo zaraz widzę się w myślach, jak gdybym znalazł się w jakimś pałacu i biegał po jego komnatach o ścianach
z lepkiego mięsa. W dodatku to porównanie, „komnata”, jest
w nim coś komicznego. Tylko czekać aż echo usłyszę, kiedy zawołam hop-hop! Przy minecie.
*
– Polski jest straszny, straszny! Co to za słowo „mineta”?
– Normalne. Wolisz patelnia, lizanko, wiercioszek, polerka? Bo można i tak powiedzieć.
– Wolałabym język Wschodu, jest taki... taki łagodny –
w oczach mojej jasnowidzącej kobiety dostrzegłem ciepłe ogniki. – Posłuchaj tylko: jaspisowe...
– Jaspisowe badziewie – zgrzytnąłem zębami. – Jaspisowe dyrdymały. Jaspisowe pierdoły. Jaspisowe cacko z dziurką – kpiłem. – Luiza, przecież to sztuczne – miałem już serdecznie dosyć. – A polski nie jest wulgarny. Nie można zakładać, że „pizda” i „chuj” to jedynie przekleństwa.
– Ale to są przekleństwa.
– Nie sądzisz, że nazwać kogoś na przykład „nefrytowym trzonem” to większa obraza?
– Wcale nie – Luiza nie dała mi skończyć. – A zresztą, wracajmy do nauki. Powtarzaj za mną: wojownik, samotny mnich, jednorożec...
– Kindybał, dzida, fujara... Naprawdę wolę po polsku.
– I co ja mam z tobą zrobić? – Luiza załamała ręce. – Może to cię przekona – sięgnęła po spory woreczek niewiadomego przeznaczenia. Z woreczka na prześcieradło wysypała kilka tajemniczo wyglądających przedmiotów i książkę.
– Dzisiaj ja coś przeczytam – powiedziała z błyskiem w oku. – Posłuchaj: „Panna Radość poprosiła go do sypialni, gdzie czekał na nich obfity posiłek”.
– Co to za książka? – spytałem.
 << 1
2
– Ale...
– Żadnego ale – byłem już dobrze wściekły. – Podobam ci się?
– No tak.
– To weź się rozbierz i chodź tu.
Nic z tego. Siedziała metr dalej w fotelu, w szlafroku frotte rozchylonym, bardzo kuszącym i patrzyła na mnie ze smutkiem, jakby chciała powiedzieć:
– Nie tak to zaplanowałam.
Jak miałem jej wytłumaczyć, że seks to seks i nic więcej? Jak miałem wybić jej z głowy nefryty i anemony? Z drugiej jednakże strony, sam też nie umiałem się przemóc i kiedy zmuszałem się wreszcie, by w chwili intymnej i słodkiej wyszeptać te właśnie słowa, na które tak gorąco czekała, dopadał mnie chichot szatański i śmiałem się niczym szatan. Diabelskim chichotem niszczyłem napięcie, intymność i aurę.
– Przepraszam – mówiłem zawsze – naprawdę nie mogę się nie śmiać. Nie mogę mówić do ciebie „uwielbiam twoją jaspisową komnatę”, bo zaraz widzę się w myślach, jak gdybym znalazł się w jakimś pałacu i biegał po jego komnatach o ścianach
z lepkiego mięsa. W dodatku to porównanie, „komnata”, jest
w nim coś komicznego. Tylko czekać aż echo usłyszę, kiedy zawołam hop-hop! Przy minecie.
*
– Polski jest straszny, straszny! Co to za słowo „mineta”?
– Normalne. Wolisz patelnia, lizanko, wiercioszek, polerka? Bo można i tak powiedzieć.
– Wolałabym język Wschodu, jest taki... taki łagodny –
w oczach mojej jasnowidzącej kobiety dostrzegłem ciepłe ogniki. – Posłuchaj tylko: jaspisowe...
– Jaspisowe badziewie – zgrzytnąłem zębami. – Jaspisowe dyrdymały. Jaspisowe pierdoły. Jaspisowe cacko z dziurką – kpiłem. – Luiza, przecież to sztuczne – miałem już serdecznie dosyć. – A polski nie jest wulgarny. Nie można zakładać, że „pizda” i „chuj” to jedynie przekleństwa.
– Ale to są przekleństwa.
– Nie sądzisz, że nazwać kogoś na przykład „nefrytowym trzonem” to większa obraza?
– Wcale nie – Luiza nie dała mi skończyć. – A zresztą, wracajmy do nauki. Powtarzaj za mną: wojownik, samotny mnich, jednorożec...
– Kindybał, dzida, fujara... Naprawdę wolę po polsku.
– I co ja mam z tobą zrobić? – Luiza załamała ręce. – Może to cię przekona – sięgnęła po spory woreczek niewiadomego przeznaczenia. Z woreczka na prześcieradło wysypała kilka tajemniczo wyglądających przedmiotów i książkę.
– Dzisiaj ja coś przeczytam – powiedziała z błyskiem w oku. – Posłuchaj: „Panna Radość poprosiła go do sypialni, gdzie czekał na nich obfity posiłek”.
– Co to za książka? – spytałem.
Jakub Winiarski
fot. E.K.
fot. E.K.
Kronika widzeń złudnych, Zielona Sowa, Kraków 2004
Loquela, Zielona Sowa, Kraków 2004