Adam Wiedemann
Author's log
April 2009
2009-04-16 15:22
[Sikania] – Patrz, złodziej – mówi mama w kierunku okna, więc podchodzę, zerkam dyskretnie, patrzę. Jest to nasz sąsiad, mąż sąsiadki, ale istotnie trochę tak jakbym pierwszy raz w życiu go widział, albo tak się zestarzał. – Z pracy go wywalili – dodaje mama – to teraz tak łazi, zagląda innym do ogródków. – I czego to zaraz złodziej? – mówię rozeźlony, bo nie lubię, jak się o ludziach źle mówi bez powodu, na co mama, że złodziej, tak ludzie mówią, ona tego nie wymyśliła. A z ludźmi nie ma dyskusji. To było jeszcze przedwczoraj, wczoraj rano patrzę przez okno, zakładałem akurat majtki, więc tak zerknąłem, czy mnie przypadkiem kto nie widzi, a tam „złodziej” na swoim podwórku stoi przodem do naszych okien i w najlepsze sobie sika. Pijany najwyraźniej od samego rana, i to w trzy dupy pijany, alegoria nieszczęścia. Dzisiaj natomiast wybrałem się z wizytą do pani Wawrzyckiej, do Ostrzeszowa, jest to moja niegdysiejsza polonistka, nauczycielka polskiego z liceum, ostatni raz byłem u niej osiem lat temu, szmat życia do opowiedzenia, siedzę zatem, opowiadam, a ona replikuje swoimi opowieściami, bo przecież jej życie w tym czasie też biegło, nie tylko moje. Tymczasem nagle do akcji wkracza pan Wawrzycki, mówiąc: - Mam nadzieję, że ostrzegłaś naszego gościa, że my jeszcze idziemy? – Nie ostrzegła. Nerwowo wyciągam telefon z kieszeni marynarki, sprawdzam, uff... – No to ja muszę lecieć, za pół godziny mam autobus – mówię, zważywszy fakt, że od nich na dworzec autobusowy idzie się pół godziny, a autobusy są tylko dwa: ten i następny, trzy godziny później. – Czekaj, mąż cię podwiezie – mówi pani Wawrzycka, ale ja już ogarnięty gorączką wychodzenia, wsiadamy więc do tego ich Jaguara i za sekundę jestem na dworcu, do autobusu mając całe 25 minut. W tym właśnie momencie uświadamiam sobie, że wypiwszy tam u nich trzy herbaty, przed wyjściem zapomniałem iść się wysikać. I teraz co? Taki moment uświadomienia ma natychmiastowe działanie moczopędne, więc po chwili już nawet łażenie w tę i z powrotem wzdłuż stanowiska niezbyt pomaga, wybieram się na małą przechadzkę wokół kościoła, przyjemny kościół, gotycki, lecz w jego chłodnym cieniu parcie na pęcherz ogromnieje, odśrodkowe i straszne, w końcu (rzut oka na telefon, mam jeszcze kwadrans) decyduję się ruszyć w stronę ogródków działkowych, najwyżej jak nie zdążę obrócić, to pojadę autostopem. Bo do tych ogródków jest jednak kawałek, no i mogą tam być jacyś ludzie. Na miejscu okazuje się, że jest całkiem pusto, pełno za to krzaków jakiegoś chyba jaśminu w pełni rozkwitu, tak że kiedy się w nich chowam, otacza mnie chmura odurzającego zapachu i samo to sikanie, owszem, potrzebne i przyjemne, ale jakoś tak niknie w tej wonności, jakiej nie zapewniłyby najwyszukańsze odświerzacze powietrza w najkomfortowszym kiblu. Wszystko to byłoby bez znaczenia, gdyby nie fakt, że jadąc już sobie autobusem (który się nb. spóźnił 10 minut) i gapiąc się na mijaną pośpiesznie Bukownicę, znów zobaczyłem faceta, który najzupełniej otwarcie i bez osłonek, frontem do ruchliwej szosy, sikał.
Adam Wiedemann
fot. Zbigniew Bielawka








Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie