Adam Wiedemann
Dziennik
Listopad 2009
2009-11-16 19:17
(Dream #6) Niosę z kuchni wymytą ampułkę do grappy, żeby schować ją w szafce, po drodze wypada mi z ręki, tłucze się. W pokoju jest ciemno, idę zapalić lampę, działa tylko jedna żarówka, nadal jest dosyć ciemno, ale widzę, że ampułka spadła na kryształową tortownicę, obtłukła jej brzeżek. Zbieram kawałki szkła, niosę do kuchni, po drodze, przy drzwiach coś wbija mi się w bosą stopę, jest to stłuczona szklanka. Jednocześnie znów robi się ciemno, bo przepaliła się ta ostatnia żarówka.
2009-11-13 02:40
Dzisiaj na Dworcu Zachodnim najpierw wsadziłem Anuszkę do autobusu, który okazał się zresztą raczej busikiem, jadącym dwa razy szybciej niż klasyczny autobus, co bardzo nas ucieszyło, potem poszedłem na kolejowy, a raczej skierowałem się w jego stronę, bo w tych podziemiach, jak zwykle, trudno mi się było połapać, w pewnym momencie wyszedłem na Aleje Jerozolimskie, żeby się rozejrzeć, budyneczek kolejowego majaczył gdzieś w oddali, zszedłem z powrotem, przyglądając się już uważniej wszystkim strzałkom, tym razem udało mi się trafić. Były otwarte dwie kasy, a do nich kolejka jak nieszczęście, sami faceci w czarnych, szarych kurtkach, na końcu kobieta trwożliwie się rozglądająca. Stanąłem za nią i wtedy dopiero wsłuchałem się w swoje serce, które terkotało z prędkością karabinu, przez chwilę bałem się że zaraz zasłabnę (nie było tam gdzie usiąść), strumyk potu puścił mi się po plecach, ale zacząłem mówić do serca w myślach: „serce, zwolnij”, co zwykle pomaga, i pomogło. Pozostał smród starych sików, no i półmrok, bo ja w tych okularach, uświadomiłem sobie, że wszystkie moje złe wspomnienia ostatnio dzieją się w półmroku, a to przez te okulary, wymykanie się w nich wieczorem do bab, żeby kupić piwo, do panów po fajki. Kolejka w zasadzie nie poruszała się, ale w końcu dotarłem jednak do kasy, dałem kobiecie bilety, kasacja trwała 20 minut, po pięć na każdy bilet i każdą miejscówkę. Było mi to obojętne, nie śpieszyłem się. W końcu dostałem zwrot i wtedy pomyślałem, że muszę sobie za niego kupić coś fajnego, po drodze były różne stoły, stoiska, z płytami i majtkami, ale jednak nie miałem siły się im przyglądać, padło na papierosy, wydawały się najprostsze. Poprosiłem kioskarza o chesterfieldy lighty, podał mi je, ja jemu dwie dychy, schował je do szufladki, po czym zapadł w stupor. Ja też. Stoję, czekam, w końcu on mówi: Ile mam panu wydać? Dałem panu 20 złotych, odpowiadam, na co on: Wierzę panu, nie mam innego wyjścia, zamyśliłem się. Proszę uważać, powiedziałem, i wtedy zrozumiałem, jaka przede mną jeszcze daleka droga: do papierosa, do domu, i wreszcie też do siebie.
Adam Wiedemann
fot. Zbigniew Bielawka
fot. Zbigniew Bielawka