Aneta Kamińska
Author's log
April 2006
2006-04-12 20:50
Pałac Starej Książki (2)
szampańsko
Potem był już maj, i Mironalia, miałam na sobie tę słynną czerwoną sukienkę, szłam ulicą Tarczyńską, Mironalia już dogasały, robiło się miłe popołudnie, powoli zbierałam się do domu i wtedy spotkałam Pawła Leszczyńskiego i Lukę, chyba rozdawali jakieś ulotki. Przyjdź na imprezę, wieczorem w Pałacu Starej Książki, rozwiązanie konkursu.
W Pałacu Starej Książki.
Krótka walka ze zmęczeniem i wrodzoną niechęcią do imprez i już jadę na Działdowską, jestem za wcześnie, a może to impreza jest za późno, na dole smętnie gra na flecie jakieś dziewczę, kobieta w czerni pokazuje mi drogę na górę, Kawiarenka Poetów, głosi szyld nad salą, czy raczej salonem. Kawiarenka Poetów, dreszcz, przeznaczenie, cokolwiek to ma oznaczać, nic innego, tylko przeznaczenie.
Wchodzę do tej kawiarenki, staroświecko, salonowo urządzonej, czuję się dziwnie, nikogo nie znam, dobrze chociaż, że mam na sobie tę sukienkę, mogę udawać, że wszystko jest na swoim miejscu, zwłaszcza ja, przycupnięta pod ścianą. Ani Pawła, ani Luki jeszcze nie ma, w ogóle mało ludzi, dystyngowana starsza para oglądająca jakieś obrazy czy figurki, jego skądś znam, no, oczywiście, że znam, bo to Wacław Sadkowski, jak się później okazuje. Staruszek antykwariusz miota się bez ładu i składu, coś wnosi, coś wynosi, zaczynać, nie zaczynać, kobieta w czerni i rozporkiem po tyłek (jakaś kochanka czy co?) roznosi jakieś szklanki, coś sobie pani życzy do picia, podchodzi do mnie, jest sok grejpfrutowy, pytam, pewna, że jestem w kawiarence (poetów), kobieta marszczy czoło, mamy tylko napój pomarańczowy, dobrze, niech będzie. Przynosi, nie wiem, płacić nie płacić (to kawiarenka czy salon?), ale nikt nie płaci, mamy trzysta kanapek, trzeba to wszystko zjeść, mówi w biegu antykwariusz, kanapek trzysta, a osób z piętnaście.
Jeszcze gubienie się i mylenie, rękami machanie, wchodzenie, wychodzenie, i wstęp już zrobiony, o jakimś konkursie, o starym Chińczyku, laureaci mają coś czytać, na razie nie wiedzą, gdzie mają siedzieć, gdzie tu właściwie jest scena. Odbierają nagrody, czytanie ma być później, ale laureatka zaczyna już czytać, dobrze, niech czyta teraz, ja tam nie umiem organizować, mówi antykwariusz rozczochrany (wchodząc-wychodząc bez przerwy), kobieta z rozporkiem przemyka się, to z tacą, to bez tacy, laureaci czytają (a gdzie tu poezja?), bard brzdąka na gitarze (a gdzie muzyka?), cały czas mam problem, w czym by tu wzrok utkwić (siedzimy jak w salonie, więc wszystkich i wszystko widać). Jakaś przerwa się wreszcie robi, chyba wnoszą jedzenie i alkohol, wychodzę na taras, są już Luca i Paweł, bardziej niż ja zadomowieni, jemy, pijemy, dalej nie wiem, kto jest kim, jakiś staruch coś do mnie uporczywie mówi, na wszelki wypadek odpowiadam półgębkiem (może to ktoś znany albo znajomy?), on zajmuje się głównie otwieraniem butelek szampana (kobieta w czerni się czai), ta pani mówi, że pana wiersze bardziej się jej podobały niż pierwsza nagroda, dorwał gdzieś laureata.
No nie, tego nie powiedziałam, żadne wiersze mi się nie podobały, żadne, to już tylko w myślach się buntuję, bo atmosfera jakoś nie sprzyja artystycznym happeningom. Upycham w sobie jeszcze parę kanapek, schodzę efektownie po schodach, zostawiam i salon, i pałac, i wieczór, i idę już Działdowską, Działdowską, potem Płocką, w głowie pełno szampana, wolno się idzie i wolno się myśli. Co za miejsce, co za miejsce, trzeba koniecznie coś z tym zrobić.
Trzeba coś z tym zrobić.
(www.antykwariat.blog.pl)
szampańsko
Potem był już maj, i Mironalia, miałam na sobie tę słynną czerwoną sukienkę, szłam ulicą Tarczyńską, Mironalia już dogasały, robiło się miłe popołudnie, powoli zbierałam się do domu i wtedy spotkałam Pawła Leszczyńskiego i Lukę, chyba rozdawali jakieś ulotki. Przyjdź na imprezę, wieczorem w Pałacu Starej Książki, rozwiązanie konkursu.
W Pałacu Starej Książki.
Krótka walka ze zmęczeniem i wrodzoną niechęcią do imprez i już jadę na Działdowską, jestem za wcześnie, a może to impreza jest za późno, na dole smętnie gra na flecie jakieś dziewczę, kobieta w czerni pokazuje mi drogę na górę, Kawiarenka Poetów, głosi szyld nad salą, czy raczej salonem. Kawiarenka Poetów, dreszcz, przeznaczenie, cokolwiek to ma oznaczać, nic innego, tylko przeznaczenie.
Wchodzę do tej kawiarenki, staroświecko, salonowo urządzonej, czuję się dziwnie, nikogo nie znam, dobrze chociaż, że mam na sobie tę sukienkę, mogę udawać, że wszystko jest na swoim miejscu, zwłaszcza ja, przycupnięta pod ścianą. Ani Pawła, ani Luki jeszcze nie ma, w ogóle mało ludzi, dystyngowana starsza para oglądająca jakieś obrazy czy figurki, jego skądś znam, no, oczywiście, że znam, bo to Wacław Sadkowski, jak się później okazuje. Staruszek antykwariusz miota się bez ładu i składu, coś wnosi, coś wynosi, zaczynać, nie zaczynać, kobieta w czerni i rozporkiem po tyłek (jakaś kochanka czy co?) roznosi jakieś szklanki, coś sobie pani życzy do picia, podchodzi do mnie, jest sok grejpfrutowy, pytam, pewna, że jestem w kawiarence (poetów), kobieta marszczy czoło, mamy tylko napój pomarańczowy, dobrze, niech będzie. Przynosi, nie wiem, płacić nie płacić (to kawiarenka czy salon?), ale nikt nie płaci, mamy trzysta kanapek, trzeba to wszystko zjeść, mówi w biegu antykwariusz, kanapek trzysta, a osób z piętnaście.
Jeszcze gubienie się i mylenie, rękami machanie, wchodzenie, wychodzenie, i wstęp już zrobiony, o jakimś konkursie, o starym Chińczyku, laureaci mają coś czytać, na razie nie wiedzą, gdzie mają siedzieć, gdzie tu właściwie jest scena. Odbierają nagrody, czytanie ma być później, ale laureatka zaczyna już czytać, dobrze, niech czyta teraz, ja tam nie umiem organizować, mówi antykwariusz rozczochrany (wchodząc-wychodząc bez przerwy), kobieta z rozporkiem przemyka się, to z tacą, to bez tacy, laureaci czytają (a gdzie tu poezja?), bard brzdąka na gitarze (a gdzie muzyka?), cały czas mam problem, w czym by tu wzrok utkwić (siedzimy jak w salonie, więc wszystkich i wszystko widać). Jakaś przerwa się wreszcie robi, chyba wnoszą jedzenie i alkohol, wychodzę na taras, są już Luca i Paweł, bardziej niż ja zadomowieni, jemy, pijemy, dalej nie wiem, kto jest kim, jakiś staruch coś do mnie uporczywie mówi, na wszelki wypadek odpowiadam półgębkiem (może to ktoś znany albo znajomy?), on zajmuje się głównie otwieraniem butelek szampana (kobieta w czerni się czai), ta pani mówi, że pana wiersze bardziej się jej podobały niż pierwsza nagroda, dorwał gdzieś laureata.
No nie, tego nie powiedziałam, żadne wiersze mi się nie podobały, żadne, to już tylko w myślach się buntuję, bo atmosfera jakoś nie sprzyja artystycznym happeningom. Upycham w sobie jeszcze parę kanapek, schodzę efektownie po schodach, zostawiam i salon, i pałac, i wieczór, i idę już Działdowską, Działdowską, potem Płocką, w głowie pełno szampana, wolno się idzie i wolno się myśli. Co za miejsce, co za miejsce, trzeba koniecznie coś z tym zrobić.
Trzeba coś z tym zrobić.
(www.antykwariat.blog.pl)
Aneta Kamińska
fot. Paulina Rasińska
fot. Paulina Rasińska
"czary i mary" (Warszawa 2007)
"zapisz zmiany" (Warszawa 2004)
Nazar Honczar, gdybym (Warszawa 2007)
Hałyna Tkaczuk, Ja i inne piękności (2011)
Wreszcie jest!
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.
Aneta Kamińska, Cząstki pomarańczy. Antologia nowej poezji ukraińskiej, Narodowe Centrum Kultury-Korporacja Ha!art, Warszawa-Kraków 2011.