Paweł Lekszycki
Author's log
January 2007
2007-01-19 09:48
Lunatycy

Śni mi się studniówka klasy, której jestem wychowawcą. Nikt mnie nie lubi, bo biegam od stolika do stolika i sprawdzam, czy aby nie pije się wódki. Ale wódka jest wszędzie: wódka jest w herbacie lipton i w kawie tchibo, wódka jest w niewinnym soku jabłkowym i butelkach z coca-colą, jest wreszcie także w wódce, groźnie chlupoce w szkliwie opatrzonym etykietą przodującej gorzelni krajowej. Tę wódkę wypijam, żeby nie dopuścić do upojeń młodzieży, a pozostałą, tę w soku jabłkowym i coca-coli, w herbacie lipton i kawie tchibo ukradkiem wynoszę do auta. Aż wreszcie ktoś, komu ta usilna prohibicja zupełnie nie przypadła do gustu, dzwoni na policję. Po chwili z drzwi radiowozu wysiada Wojtek Brzoska z zamiarem aresztowania mnie. Jest zdegustowany tym, co wyczyniam, zaprasza mnie do poloneza, na co mu odpowiadam, że już tańczyłem, poprawnie nawet, a potem próbuję przekupić go tym, co mam w aucie. Okazuje się jednak, że w samochodzie są tylko soki jabłkowe, coca-cola, oraz wypełnione herbatą lipton i kawą tchibo porcelanowe kubeczki. Pod pretekstem usiłowania kradzieży kubeczków porcelanowych ląduję na komisariacie, gdzie przesłuchuje mnie moja żona. Z kieszeni marynarki, którą zdjąłem, bo się zrobiło gorąco, wyciąga osiem czerwonych podwiązek maturzystek, które jakimś cudem się tam znalazły i robi się jeszcze goręcej. Nie jest dobrze, lecz mogło być gorzej, ale w drzwiach pojawia się Darek Pado w koszulce supermana, na którą narzucił adwokacką togę, który – zwracając się do Agnieszki - mówi, że sprawa rozwodowa nie potrwa długo, a do mnie, że jeśli pójdę na pewien układ, uwolni mnie od zarzutów o kradzież. Zgadzam się i chwilę później jedziemy na spotkanie autorskie, gdzie mam wygłosić wykład na temat szkodliwości alkoholu. Jest tam już cała moja klasa wraz z rodzicami, dyrekcją i kuratorem oświaty. Jest także pan Minister Edukacji, ale jest tak wysoko, jakby był witrażem w gotyckim kościele, i nie widzę jego twarzy, przez co nie mogę się rozeznać, w jakim jest dzisiaj nastroju. Potem mówię szybko i płynnie, jak z nut, i niebawem zaczynam śpiewać. Śpiewam „Lunatyków” Dżemu tak pięknie, że wszyscy płaczą wzruszeni, a ja przestaję wierzyć w to, co przed chwilą mówiłem. Potem wymykam się z tego snu i śnią mi się znowu jelenie na rykowisku. Nie wiem, jak skończył się tamten sen, bo się obudziłem.

2007-01-13 19:34
Jan Chryzostom Pasek spisuje wspomnienie nocy sylwestrowej roku pańskiego, kiedy był Jasiem.

Śnił mi się Sylwester sprzed lat… Sen musiał nas dopaść znienacka. Z Nienacka ? - pyta ów, na którego boczusiu spoczęła głowa moja obolała jak obol. Najwyraźniej nie zrozumieliśmy się, zresztą nic nie było wyraźne o tej porze wczesnej, niejasnej, kiedy tępy ból korodował nam czaszki, a przez gardła jak przez szyjkę klepsydry przesypywał się piasek. Działo się zatem, oj, działo! Tań-ce i swa-wo-la, tań-ce i swa-wo-la…Jeszcze szumią mi w głowie oceany niespokojne, choć przecież leżę na rozżarzonej blasze piaszczystego brzegu i wszędzie, gdziekolwiek nie spojrzeć, daleko. Wyspa jest ludna, lecz jakby martwa, usypana trupami. Czyśmy się o jakie skały nieprzyjazne rozbili a słony nurt wyrzucił nas tutaj ledwie żywych ku ocaleniu? I nagle pojąłem, i dotarło do mnie, co stało się wczoraj i gdzie się mogę znajdować. Ot, nowy rok, pusty jak szkło po bolsie. Gdzieś na horyzoncie majaczy statek, stateczek-stół, jeszcze wczoraj zastawiony jak się należy: mięsiwkiem oraz płynami, na którym teraz spodziewam się znaleźć miłosierdzie i pomoc - łyk wody pitnej. Lecz znajduję go, ach, po wielkich trudach i wyrzeczeniach – stół rzeczony, rzecz jasna - splądrowanym, zbezczeszczonym i zohydziałym. To, co jeszcze wczoraj krzepiło, dziś krzepnie w gęstej breji czegoś, o czym wolałbym zmilczeć o tej porze suchej lecz lepkiej. Czuły wartownik, stołu tego kapitan ostatni, ktoś, kogo w pierwszej chwili nie rozpoznałem, poglądając na mnie znad blatu rękę w tej breji zanurzył i gmerał. Gmerał mozolnie! I rękę z breji wyciągnął, wyciągając w niej płytę CD z przebojami Krawczyka lub Bajmu. Krzysztofa Krawczyka. „Rozgość się, częstuj” - krzyknął przez sztorm – „Zimna płyta”.

Szycki
fot. A.Lekszycka


P.Lekszycki: "wiersze przygodowe i dokumentalne". "Kartki", Białystok 2001.
P.Lekszycki:"Grupa Na Dziko. Socjologia i poetyka zjawiska". Ego, Katowice 2001.
P.Lekszycki:"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie". Korporacja Ha!art, Kraków 2005.
P.Lekszycki, P.Sarna: "Ten i Tamten". Instytut Wydawniczy "Świadectwo", Bydgoszcz 2000.
"Wiersze przebrane" - dodatek książkowy do "Opcji". W sieci sprzedaży (Empik) od lipca 2010 r.






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie