Jakub Winiarski
Born: 1974.
1 2
>>
Intymne porady chińskich mistrzów... (rozdz. XII "Kroniki widzeń złudnych"; fragment)
– Powtarzaj za mną: nefrytowa brama...
– Naprawdę? – mruknąłem z łóżka. – Mam tak powiedzieć?
– ... nefrytowa izba, nefrytowe wrota – Luiza osiągnęła w tej chwili stan spokoju graniczącego z życzliwością, jednak pewien byłem, że to nie potrwa długo. – Cynobrowa jaskinia, anemon, lira...
– Pizda, cipa, szpara – wyrecytowałem wolno, próbując osiągnąć także japoński, jaki-taki spokój. – Daj spokój, Luiza, z czym do ludzi? Mogę, bo lubię to słowo, mówić czasami o yoni. Ale te wrota, jaskinie... Przecież to kpina i obłęd. A przede wszystkim parodia, parodia i karykatura.
– Dobrze – cierpliwość mojej jasnowidzącej kobiety dorównywała jej pedanterii. – To spróbujmy od strony męskiej. Powtarzaj: nefrytowy trzon, kuszący wierzchołek, pagoda jang...
– Taki chuj jak słonia trąba! – wybuchłem straszliwym bluzgiem, bo już mi nerwów zabrakło. – Daj spokój tym dyrdymałom! Po co nam to? – miałem nadzieję, że to pytanie nieco ją ostudzi i zatrzyma w jej pedagogicznym amoku, którego byłem ofiarą. A gdzie tam. I to przewidziała.
– Już nie pamiętasz, jak było ze strasznym niemieckim porno? Nie pamiętasz, jak zabolało, kiedy jęczałam „weiter”? Nie pamiętasz, jak ustaliliśmy, że trzeba spróbować Wschodu?
– Nie myślałem o zmianie języka, ale o zmianie kontekstu.
– No to zmieniłam ci kontekst i czego ty jeszcze chcesz? Nie ładnie zrobiłam w mieszkaniu? Coś ci się nie podoba?
Wychyliłem się na moment z łóżka i rozejrzałem w półmroku. Na stole obok wazonu z krągłymi laskami o tyłkach w stylu Matisse’a paliło się jaśminowe kadzidełko, kupione za dychę od ulicznego sprzedawcy. Dym wtapiał się w suche powietrze, rysując w nim kręte wzory i mieszał z dymem camela, którego ja zapaliłem. Obok kadzidełka leżał ekskluzywnie wydany album Intymne porady chińskich mistrzów, czyli sztuka miłości w twoim domu. Otwarty był na jakimś niesamowitym sztychu, przedstawiającym Azjatę z członkiem wielkości ramienia. Azjata trzymał za biodra pannę wyraźnie zadowoloną w pozycji o wdzięcznej nazwie, nie wiem czy nie przekręcę: Śpiewająca Małpa Trzymająca się Drzewa, czy Igraszki Feniksa w Czerwonej Jaskini...
A może to była pozycja Osioł Późną Wiosną? Nie pamiętam...
*
Obok albumu leżały jeszcze trzy chińskie wachlarze, błękitny, czerwony i w paski, podobno do odganiania duchów. Jakieś gadżety z sex-shopu zbliżone kształtem do średniowiecznych narzędzi tortur. Opakowanie po eterycznym olejku Air Wick. Porcelanowy czajniczek. Kawałek czarnego futra zamontowany na gumce. Woreczek niewiadomego pochodzenia, dość spory. Camele
i zapalniczka, a także niewinna z pozoru książeczka jakiegoś Chińczyka, z której Luiza wzięła te wszystkie nefryty i liry.
Mieszkanie zaznało zresztą przemiany gruntowniejszej, odkąd Luiza postanowiła zgłębić tajniki sztuki fengshui i wzięła się za przesuwanie mebli oraz aktywizowanie stref, która to nazwa mnie nic nie mówiła do czasu, kiedy moja jasnowidząca kobieta spróbowała powiesić nad moim biurkiem zdjęcie wodospadu Niagara w miejscu, gdzie do tej pory od zawsze wisiała reprodukcja Sztuki konwersacji Magritte’a, małego obrazu przedstawiającego plażę, a na niej klęczącego byka ze szpadą wbitą między oczodoły.
– Co to jest? – zapytałem, kiedy mój Magritte zniknął.
– Tutaj piszą – Luiza postukała palcem w lakierowany papier jakiejś pomarańczowej książeczki – że woda, która w fengshui symbolizuje bogactwo i dobrobyt, może przez powieszenie na ścianie fotografii spokojnego wodospadu sprawić, że kariera popłynie jak rzeka. Dobrze jest też ustawić w widocznym miejscu mały żaglowiec w butelce, to pomaga trzymać się obranego kursu i płynąć z wiatrem. – Mówiąc to Luiza uśmiechała się rozbrajająco, jakby pewna była mojej dozgonnej wdzięczności.
– Niagara nie jest spokojnym wodospadem – stwierdziłem najłagodniejszym głosem, na jaki mnie wtedy było stać. – Zdejmij to.
– W ten sposób nigdy nie zrobisz kariery – moja jasnowidząca kobieta nie dała za wygraną.
– Po prostu zdejmij i nie wracajmy do tego, tylko o to cię proszę – pomyślałem, że Sztuka konwersacji jest tu zdecydowanie bardziej na miejscu.
*
Ale wodospad pozostał. Teraz wisiał na wprost łóżka, w którym leżałem i paliłem pod satynową pościelą w chińskie wzory, a energie krążyły i – jak śmiałem się w duchu – mieszały z dymem camela.
– No, postarałaś się bardzo – powiedziałem, kiedy skończyłem myśleć o fengshui, wodospadzie i karierze. – Ale nie o to chodziło.
– A o co? – Luiza wciąż jeszcze gotowa była zrozumieć.
– Chodziło o czysty seks. O mięso w mięso, pojmujesz?
– Już nie mogę. Jesteś jak zwykle wulgarny. To dla mnie jest zawsze misterium... Norbert, misterium! Misterium!
– No nie! – zawyłem z rozpaczy. – Daj spokój tym całym
1 2
>>
– Naprawdę? – mruknąłem z łóżka. – Mam tak powiedzieć?
– ... nefrytowa izba, nefrytowe wrota – Luiza osiągnęła w tej chwili stan spokoju graniczącego z życzliwością, jednak pewien byłem, że to nie potrwa długo. – Cynobrowa jaskinia, anemon, lira...
– Pizda, cipa, szpara – wyrecytowałem wolno, próbując osiągnąć także japoński, jaki-taki spokój. – Daj spokój, Luiza, z czym do ludzi? Mogę, bo lubię to słowo, mówić czasami o yoni. Ale te wrota, jaskinie... Przecież to kpina i obłęd. A przede wszystkim parodia, parodia i karykatura.
– Dobrze – cierpliwość mojej jasnowidzącej kobiety dorównywała jej pedanterii. – To spróbujmy od strony męskiej. Powtarzaj: nefrytowy trzon, kuszący wierzchołek, pagoda jang...
– Taki chuj jak słonia trąba! – wybuchłem straszliwym bluzgiem, bo już mi nerwów zabrakło. – Daj spokój tym dyrdymałom! Po co nam to? – miałem nadzieję, że to pytanie nieco ją ostudzi i zatrzyma w jej pedagogicznym amoku, którego byłem ofiarą. A gdzie tam. I to przewidziała.
– Już nie pamiętasz, jak było ze strasznym niemieckim porno? Nie pamiętasz, jak zabolało, kiedy jęczałam „weiter”? Nie pamiętasz, jak ustaliliśmy, że trzeba spróbować Wschodu?
– Nie myślałem o zmianie języka, ale o zmianie kontekstu.
– No to zmieniłam ci kontekst i czego ty jeszcze chcesz? Nie ładnie zrobiłam w mieszkaniu? Coś ci się nie podoba?
Wychyliłem się na moment z łóżka i rozejrzałem w półmroku. Na stole obok wazonu z krągłymi laskami o tyłkach w stylu Matisse’a paliło się jaśminowe kadzidełko, kupione za dychę od ulicznego sprzedawcy. Dym wtapiał się w suche powietrze, rysując w nim kręte wzory i mieszał z dymem camela, którego ja zapaliłem. Obok kadzidełka leżał ekskluzywnie wydany album Intymne porady chińskich mistrzów, czyli sztuka miłości w twoim domu. Otwarty był na jakimś niesamowitym sztychu, przedstawiającym Azjatę z członkiem wielkości ramienia. Azjata trzymał za biodra pannę wyraźnie zadowoloną w pozycji o wdzięcznej nazwie, nie wiem czy nie przekręcę: Śpiewająca Małpa Trzymająca się Drzewa, czy Igraszki Feniksa w Czerwonej Jaskini...
A może to była pozycja Osioł Późną Wiosną? Nie pamiętam...
*
Obok albumu leżały jeszcze trzy chińskie wachlarze, błękitny, czerwony i w paski, podobno do odganiania duchów. Jakieś gadżety z sex-shopu zbliżone kształtem do średniowiecznych narzędzi tortur. Opakowanie po eterycznym olejku Air Wick. Porcelanowy czajniczek. Kawałek czarnego futra zamontowany na gumce. Woreczek niewiadomego pochodzenia, dość spory. Camele
i zapalniczka, a także niewinna z pozoru książeczka jakiegoś Chińczyka, z której Luiza wzięła te wszystkie nefryty i liry.
Mieszkanie zaznało zresztą przemiany gruntowniejszej, odkąd Luiza postanowiła zgłębić tajniki sztuki fengshui i wzięła się za przesuwanie mebli oraz aktywizowanie stref, która to nazwa mnie nic nie mówiła do czasu, kiedy moja jasnowidząca kobieta spróbowała powiesić nad moim biurkiem zdjęcie wodospadu Niagara w miejscu, gdzie do tej pory od zawsze wisiała reprodukcja Sztuki konwersacji Magritte’a, małego obrazu przedstawiającego plażę, a na niej klęczącego byka ze szpadą wbitą między oczodoły.
– Co to jest? – zapytałem, kiedy mój Magritte zniknął.
– Tutaj piszą – Luiza postukała palcem w lakierowany papier jakiejś pomarańczowej książeczki – że woda, która w fengshui symbolizuje bogactwo i dobrobyt, może przez powieszenie na ścianie fotografii spokojnego wodospadu sprawić, że kariera popłynie jak rzeka. Dobrze jest też ustawić w widocznym miejscu mały żaglowiec w butelce, to pomaga trzymać się obranego kursu i płynąć z wiatrem. – Mówiąc to Luiza uśmiechała się rozbrajająco, jakby pewna była mojej dozgonnej wdzięczności.
– Niagara nie jest spokojnym wodospadem – stwierdziłem najłagodniejszym głosem, na jaki mnie wtedy było stać. – Zdejmij to.
– W ten sposób nigdy nie zrobisz kariery – moja jasnowidząca kobieta nie dała za wygraną.
– Po prostu zdejmij i nie wracajmy do tego, tylko o to cię proszę – pomyślałem, że Sztuka konwersacji jest tu zdecydowanie bardziej na miejscu.
*
Ale wodospad pozostał. Teraz wisiał na wprost łóżka, w którym leżałem i paliłem pod satynową pościelą w chińskie wzory, a energie krążyły i – jak śmiałem się w duchu – mieszały z dymem camela.
– No, postarałaś się bardzo – powiedziałem, kiedy skończyłem myśleć o fengshui, wodospadzie i karierze. – Ale nie o to chodziło.
– A o co? – Luiza wciąż jeszcze gotowa była zrozumieć.
– Chodziło o czysty seks. O mięso w mięso, pojmujesz?
– Już nie mogę. Jesteś jak zwykle wulgarny. To dla mnie jest zawsze misterium... Norbert, misterium! Misterium!
– No nie! – zawyłem z rozpaczy. – Daj spokój tym całym
Author's log
31-01-10 21:06
... more >>
Jakub Winiarski
fot. E.K.
fot. E.K.
Kronika widzeń złudnych, Zielona Sowa, Kraków 2004
Loquela, Zielona Sowa, Kraków 2004